Jakiś czas temu, dokładnie nie pamiętam, myślę że w 2012 roku, Michał zaproponował mi, że namaluje mój portret. Muszę przyznać, że na początku trochę się przestraszyłem, Michał potrafił być onieśmielający, znaliśmy się co prawdą już całkiem dobrze, ale teraz miałbym przebywać z moim przyszłym teściem sam na sam, w jego tajemnej przestrzeni, osławionej pracowni. Ale poczułem się także wyróżniony – wiedziałem, że w ostatnich czasach niewiele malował portretów, a taka praca była dla niego ogromnym wysiłkiem i zmaganiem, więc było mi niezmiernie miło, że postanowił ze mną podjąć to wyzwanie.
Michał uznał, że na portrecie muszę być w pozycji stojącej, z charakterystycznymi dla mojej postawy (przy nim prezentowanej bardzo często) skrzyżowanymi, założonymi na siebie defensywnie rękami. Michał malował bardzo energicznie, szerokim gestem, bez precyzyjnego cyzelowania szczegółów, szybko. Z mojej strony płyty (bo na niej właśnie malował) wyglądało to tak, jakby powstawał ekspresyjny bohomaz. Moje zdziwienie było ogromne, kiedy po półtorej godziny stanąłem przed doskonałym, nieco rozmytym, ale zarazem realistycznym moim portretem. Był świetny, oddawał podobieństwo, ale nie w martwo-fotograficzy sposób. Michał jednak nie był usatysfakcjonowany (później, kiedy już wyszedłem starał się poprawić już z pamięci ten pierwszy portret, ale w końcu go zamalował). Chciał zacząć od nowa malować drugi portret. Ja nie byłem przekonany, ale dałem się namówić. Stanąłem w tej samej pozycji, ale zmęczenie dało o sobie znać. Po pół godziny zdałem sobie sprawę z tego, że właśnie teraz rozpoczęły się zmagania, których tak się obawiałem. Michał był podenerwowany, we mnie zaczęła budzić się irytacja. Chciałem chociaż na chwilę odpocząć, wyjść, odetchnąć świeżym powietrzem, nie wdychać już oparów farby i kłębiącego się dymu papierosowego, którego naprodukował strasznie dużo. On widział moje zmęczenie, ale ja też widziałem jego. Zaczęliśmy się kłócić, wyklinać – niby nie na poważnie, a jednak w każdym z nas kipiały emocje. „Stój słabeuszu i przestań pieprzyć. Nie narzekaj, bo nie mogę namalować twoich ust”. Ja nie pozostawałem dłużny. „Niech się pan ode mnie odpieprzy. Pierwszy obraz jest doskonały. Zróbmy przerwę i pójdźmy coś zjeść”. „Jedzenie jest dla idiotów” itd. Nasze zmagania nad drugim obrazem trwały parę godzin.
Wtedy byłem wściekły, ale teraz widzę dokładnie, co się wówczas działo. Jak tak staliśmy naprzeciwko siebie, z każdą minutą ujawniałem mu się coraz bardziej. Stawałem przed nim prawdziwy i on mnie prawdziwego przerzucał na płótno. Na te parę godzin w jego pracowni nie królował fałsz i zakłamanie, ale prawda. I tak jak ja w tych zmaganiach coraz bardziej ujawniałem się jemu, tak i on coraz bardziej ujawniał się mi. Zobaczyłem jaki jest, ujrzałem całe jego piękno. Zmęczony, przygarbiony, umazany farbą, ze zmrużonymi oczami i wyrazem cierpienia na twarzy walczył ze złudzeniami, które odganiał energicznymi cięciami pędzla. Każdy jego ruch dawał odpór zafałszowaniu rzeczywistości wdzierającemu się z każdej strony przez pracę przewrotnego światła, moc przedsądów, iluzję grymasów, które mimowolnie przyjmowała moja twarz. Wtedy artysta ujrzał prawdziwego człowieka, którego malował, a człowiek ujrzał prawdziwego artystę – i to było niesamowite.
Czy mogło się to odbyć bez tych zmagań? Myślę, że nie. Kiedy skończył, zmęczeni stanęliśmy naprzeciwko drugiego obrazu. Wtedy wszystko stało się jasne. Cała irytacja uleciała, a pojawił się zachwyt. Pierwszy obraz ujawnił momentalnie wszystkie swoje braki i niedociągnięcia. To w drugim ukazała się rzeczywistość i on wiedział to od początku, musiał to tylko odpowiednio uchwycić. Był człowiekiem, który miał wgląd w prawdę i ponadto udawało mu się ją ukazać – a wtedy też ukazywał siebie. Czy Michał był dobrym artystą, czy jego obrazy są dobre, czy mój portret jest dobry? – nie wiem, niech w takich sprawach zabierają głos specjaliści, wiem jedno – na pewno był prawdziwym artystą i jego obrazy są odmalowane tą prawdą i promienieją autentycznością. A czy był dobrym człowiekiem? Był nie tylko prawdziwy i autentyczny, ale także do głębi dobry.
Chciałbym zatem wyrazić mu ogromną wdzięczność za to, że był i jaki był, za to, że był świadectwem prawdy, jej strażnikiem, że potrafił odchylić zakrywające ją zasłony. Ale chciałbym także podziękować jego bliskim, Gabrysi, jego rodzicom, Basi, jego dwóm wspaniałym córkom, Zosi i Kasi, oraz jego rodzinie, przyjaciołom, nauczycielom i uczniom. Prawda jest rzadkim i delikatnym kwiatem w naszym ludzkim świecie ciągłego kreowania złudzeń. Żeby wzrastać, musi napotkać na sprzyjające środowisko, i to Wy je stworzyliście. To dzięki Wam i dla Was Michał był właśnie taki. Jego autentyczność kwitła tak długo, jak miała kwitnąć, możemy mieć poczucie pustki i niedosytu, że za krótko. Jednak dla mnie ogromnie wymowne jest to, co po sobie pozostawiły – przede wszystkim dwie najwspanialsze, cudowne córki, a także cały jego dorobek artystyczny i owoce jego licznych pasji. Cóż bowiem może zrobić innego prawdziwe piękno, gdy przestaje kwitnąć, jak nie pozwolić zakwitnąć innemu pięknu? Ktokolwiek zna jego rodzinę i widział ogród, który Michał skończył opracowywać tuż przed śmiercią, wie, o czym mówię. Jego obrazy także są tego wyrazem.
Marcin Krupowicz
4-6 maja 2014